Po co nam święci?

Takie pytanie usłyszałem niedawno. "Proszę księdza, po co nam święci? Czy to nie bałwochwalstwo? Bóg przecież jest jeden!"

Mogę zapytać, co byłoby, gdyby świętych nie było. Pierwszą rzeczą jest to, że nie mamy perspektywy i możliwości sami być święci. Bo niby jak, skoro nie wiadomo, że można. Jak mogę zdobyć Mont Everest, nie wiedząc, że on istnieje, albo że ktoś wcześniej już go zdobył. Oczywiście, można powiedzieć, że skoro już ktoś Mont Everest zdobył, to po co się na niego pchać?! Ale jeżeli takich gór jest wiele. I chcemy naprawdę na nią wejść?

C. S. Levis, ten od Narni, porównał kiedyś chrześcijaństwo do choroby, którą wszyscy chcą się zarazić. Myślę, że ludzie, którzy pasjonują się wspinaczką właśnie mają taką pozytywną "chorobę". Przygotowują się długo. Studiują gazety, patrzą jak inni pokonywali szlak przed nimi. To piękna pasja.

Pragnienie bycia świętym jest czymś podobnym. I to, że komu się udało, daje nam po pierwsze znak, dowód, że można. A jak można, to czemu nie spróbować?

Jest drugi element. Święci, przez to, że wiemy, iż są, nie zostawiają nas samych. Skoro są, żyją "gdzieś-przy-Bogu", to znaczy, że mają jakiś wpływ na nas. Mają łączność. Kościół w swej strukturze zawsze jest ziemski i niebieski, bo łączy nas Osoba Chrystusa. On już przebywa z tymi, którzy nas poprzedzili. I są liną asekuracyjną na szlaku, którym podążamy. "System kontroli trakcji" i GPS w jednym na autostradzie do Nieba. Przyjaciele. I wielki chór braci i sióstr, naszych krewnych, którzy w Niebie na nas czekają.

Uwielbiam Litanię do wszystkich świętych. Ilekroć śpiewa się ją w kościele, widzę oczami wyobraźni idące z godnością postacie wielkich świętych ludzi, błagających Boga za mnie i za cały Kościół. Majestatyczni, niezwyciężeni, a zarazem dostrzegają mnie - małego i bezbronnego wobec potęgi "tego świata".

Omnes Sancti et Sanctae Dei, orate pro nobis.

Przeczytaj też

Co Jezus dzisiaj wyrzuca z mojej świątyni?

Pokaż Jezusa!

Mimo zamkniętych drzwi i ludzkich obaw

Idź do światła