Bez-troski

Wczoraj wieczorem wracałem metrem z parafii. Była 20 z minutami, gdy do mego wagonu zaczęły wchodzić tłumy nastolatków. "Amok" serduszkomanii. Wszystko byłoby w "cacy", jak mówił jeden z moich nauczycieli z liceum, gdyby te dzieci nie były pijane i pozostawione same sobie. Krzyk (skandowane na cały wagon "tak się bawi stolica!") tak głośny, że zareagował wagon donośnym "ciiii". Wszyscy myśleli, że ktoś z przedziału próbował tak (nota bene skutecznie) uspokoić młodych. Okazało się, że było to tarcie wagonów o szyny - bardzo donośne. Młodzi dostrzegli mnie. Znowu trochę ciszej. Jeden pijany w sztok nastolatek podszedł do mnie i przykleił mi "reklamę organizacji, której nie popieram".

"Syneczku, zdejmij mi to proszę". Udał, że nie słyszy. Wstałem. Okazało się, że jest o głowę niższy ode mnie. Zdziwiony, że ksiądz "miał czelność zareagować i się bronić", przymroczony procentami... Nie wiem, czy nazwać to kapitulacją. Modlę się, żeby mu to dało do myślenia. Kiedy myślę o tych dzieciakach, mam wyrzuty sumienia, martwię się. Kto się nimi zajmuje? Ich nie było kilkoro. Ich było kilkaset. Miałem wczoraj taką myśl, że na naszych oczach uciekają Owce ze Świętego Izraela.

Ale...

To żadna metoda. Z pijanym i tak bym nie podyskutował. Jak pomóc. Zastanawiam się nad jednym gdzie są rodzice?!


Świat w którym tak łatwo nam zamknąć się w czterech ścianach przed komputerem lub z książką, wymaga naszej wielkiej modlitwy o "odwagę miłowania", przez którą rozumiem wewnętrzne przynaglenie do wychodzenia do drugiego człowieka.W sensie zewnętrznym, czyli troski o bliźniego, troski o relacje z innymi ludźmi, ale też wewnętrzne zrozumienie jego potrzeb, sytuacji duchowej, psychicznej i moralnej.

W przedziale siedziało mnóstwo dorosłych. Nikt nie zareagował. Nie wiem, czy ktoś się przejął tymi młodymi ludźmi. To nie ich wina. To oczywiste. Ale są osoby, które ich zaniedbują. Najpierw rodzice. Później szkoła. Później też ja. Bo przecież jako Kościół za kogoś odpowiadamy.

Kiedy wiem, czego brat mój potrzebuje, wiem, "po co" i "z czym" mam do niego wyjść. Biję się tutaj i we własne piersi, bo sam potrafię zamykać się we własnym świecie. Ale też być może dlatego wyraźniej widzę, ile dobra wynika z tego, kiedy zapominamy o tym "własnym" świecie i podejmujemy próbę wejścia w świat drugiego.

Yves Congar, dominikanin, kardynał i wybitny teolog, napisał kiedyś, że przeciwnicy chrześcijaństwa zarzucają naszej wierze, że zbawienie traktujemy egoistycznie, to znaczy, interesujemy się jedynie własną drogą do Boga, natomiast zbawienie innych zupełnie nas nie obchodzi.

Jak realizuję Przykazanie Miłości Bliźniego?

I nie mam tutaj na myśli tylko wychowania, albo odpowiedzialności za młodszych. Całokształt odpowiedzialności i miłości każdego "Drugiego". O to mi chodzi.

Przeczytaj też

Co Jezus dzisiaj wyrzuca z mojej świątyni?

Mimo zamkniętych drzwi i ludzkich obaw

Co to są "czcze rzeczy"?, czyli o Drugim Prawie z Dekalogu

Czasem trzeba rozsypać świat