"Chcę czegoś więcej" - czyli propozycja i zaproszenie

Boję się na równi dobra i zła,
bo wymagają one ode mnie dokonania wyboru 
(R. Brandstaetter, Nikodem)

Pomyślałem, że warto, aby to częste spotkanie z Tobą, Drogi Czytelniku, zaowocowało czymś dalej, czymś więcej. Starożytni Ojcowie Kościoła zaczynali rozwój duchowy, intelektualny i ludzki, a także rozwój swoich wspólnot, od lektury Pisma Świętego i notowania, wypowiadania swoich doń komentarzy.

Mam zatem propozycję lektury Księgi Koheleta

Rozdział po rozdziale, jako formę wspólnej modlitwy. W każdą sobotę od tej najbliższej planuję publikować tutaj swoje owoce tej modlitwy, też zachęcić do dodawania swoich myśli każdego, kto tę próbę modlitwy podejmie.

Pierwszym fragmentem do soboty byłby rozdział pierwszy Księgi Koheleta.

To eksperyment

Wyzwanie, które sądzę, może się udać, jako forma wspólnej modlitwy, jako czyn, który wyjdzie poza moją własną "samo-produkcję", która jest może nawet dobra i słuszna, ale warto odświeżyć ją Źródłem, którym jest zawsze Słowo Boże.

Jako motto tego cyklu wybrałem celowo fragment z Brandstaettera, z jego wiersza Nikodem, w którym opisuje w jakimś sensie własną drogę odszukania Chrystusa. Trud podjęcia kolejnego kroku, każdego wyboru, jest dla nas wyzwaniem, często nie zdajemy sobie sprawy jak wielkim.

Chcielibyśmy patrzeć często na dobro i zło, trwać na tym patrzeniu, w zwieszeniu czasu. A jednak to komfort dla nas niedostępny. Nikodem czyje wewnętrzne przynaglenie: "powinienem pójść w stronę dobroci", zgasi latarnię, pośród mroku podejdzie bardzo blisko Jego, będzie dotykał klamki...

Oderwałem dłoń od klamki
I wróciłem do domu,
Ponieważ nie umiałbym iść
Za Tobą, bezdomny Boże,
Wężu podwyższony
Na pustyni.

Wszystkich, którzy mają kilka wolnych chwil wieczorami i odwagi do naciśnięcia wraz ze mną klamki do tej formy modlitwy zapraszam.

Zachęcam też do przeczytania całości Nikodema Romana Brandsteattera:

Boję się na równi dobra i zła,
Bo wymagają one ode mnie dokonania wyboru
Najchętniej patrzyłbym przed siebie
Obojętnym wzrokiem i z równym spokojem
Przyglądałbym się dobru i złu.

Ale pomyślałem:
"Powinienem przejść na stronę dobroci
Jak na stronę szlachetnego przeciwnika".

Zgasiłem latarnię.

Po kryjomu zbliżyłem się do Twojego progu.
Rozglądając się dokoła,
Czy nie śledzą mnie oczy donosicieli.

Słyszę za sobą czyjeś kroki.
To dmie wiatr i dzwoni mosiężny talerz
Jak księżyc nad balwiernią.
Koty zwabione zapachem gnijących ryb
Wyruszyły na łowy.

Śpi Jerozolima
Szkarłatne miasto Dawida i kotów.

A teraz stoję przed Twoim domem,
Za którego krucha ścianą
Gromadzisz w sobie
Boleść sarkającego pokolenia.

Ale boję się wejść do wnętrza,
Bo wówczas nie mógłbym już wrócić
Do mojej komnaty,
Gdzie czekają na mnie
Cyprysowe sprzęty.

Oderwałem dłoń od klamki
I wróciłem do domu,
Ponieważ nie umiałbym iść
Za Tobą, bezdomny Boże,
Wężu podwyższony
Na pustyni.

Przeczytaj też

Co Jezus dzisiaj wyrzuca z mojej świątyni?

Mimo zamkniętych drzwi i ludzkich obaw

Co to są "czcze rzeczy"?, czyli o Drugim Prawie z Dekalogu

Czasem trzeba rozsypać świat