Nienawidzę podziałów, wolę podejmować trudne próby łączenia...
Najczęściej spotykana ich forma to "nasi" i "wasi". Najczęstsze postawy - przyjaciele i wrogowie. Albo jeszcze ostrzej - "zdeprawowani" i "betony". Niemal każdego dnia, setki razy przez setki setek epitetów i odmian. Tak siebie samych dzielimy. I tak, jak jest to do zniesienia, zrozumienia, w życiu codziennym, tak z Ewangelią i Kościołem się to kłóci. Przynajmniej dla mnie.
Można tu odpowiedzieć bardzo krótko - taka jest natura każdego z nas. Mamy własne zdanie. I to zdanie nie zawsze jest złe. I chyba tu leży podstawowy problem. Pan Bóg dał mi możliwość bycia, służby i posługiwania w bardzo różnych środowiskach. Czasem zdarzało się, że poprzez nawet jeden dom, albo parafię przebiegała silna granica podziału.
"Jedni od Kefasa, inni od Apostollosa", "kościół toruński i pieroński", "liberałowie i zaścianek" - nie zmiennie od początku dziejów jesteśmy mistrzami dawania etykietek.
I zdarzały się nawet ostre spory między ludźmi sobie bliskimi, wiernymi będącymi w jednym Kościele, wyznającymi ten sam Dekalog, tego samego Jezusa i uznającymi tego samego Papieża. Kiedy widzę grupę, która skacze sobie do gardeł, staram się powstrzymać, pogodzić. Wyznaję zasadę, że każdy ma prawo do wyrażenia swojego zdania i każdy ma prawo do rozmowy. Próba marginalizacji kogoś, mającego określone poglądy - nie jeszcze o tym etapie, w którym można ze 100% pewnością powiedzieć, że są trafne, czy błędne - taka próba marginalizacji jego poglądów, wyśmiania, albo zastraszenia, kłóci się z właściwym podejściem do człowieka, do jego wolności, ale też do prawa zrozumienia prawdy. Każdy z nas ma nie tylko prawo do prawdy, ale ma prawo do tego, żeby ją zgłębiać, wyjaśnić, wytłumaczyć. Inaczej mamy totalitaryzm. A totalitaryzm jest zawsze wbrew Ewangelii.
Czy udaje się dzisiaj łączyć?
A to trudne zadanie. Często bywało tak, że moje próby jednania grup, dawały nawet pozytywny owoc. Kiedy byłem między dwoma skrajnymi punktami widzenia i próbowałem znaleźć jakieś podpory porozumienia, pośród jazgotu i skakania sobie do gardeł, zdarzało się pojednanie, ale zupełnie nie takie, o jakie mi chodziło. Powiem tak - trudne do udźwignięcia. Łatwo skrajne punkty widzenia jednoczyły się, aby przyłożyć po głowie. Często to zresztą się zdarza. Sztuka jednania jest bardzo trudna.
Słuchałem kiedyś świadectwa ks. Tischnera o księdzu kardynale Wojtyle. Tischner postawił kardynała, jako wzór dialogu - w otoczeniu abp Wojtyły, nawet za jego czasów akademickich, nikt nie czuł się obco, nie czuł się piętnowany. Chciałbym, w swoim życiu, żeby zawsze każdy miał pewność obok mnie, że za swoje poglądy, myślenie, nie zostanie ukarany, pognębiony. Albo, to chyba najgorsze - niewysłuchany do końca.
Może za dużo dzisiaj gadamy?
Paradoks dzisiejszych czasów polega na tym, że nie ma kogoś, kto by nas słuchał. Faktycznie, dużo mówimy. Ale często mam wrażenie, że kiepsko z odbiorem, ze słuchaniem. I to często mówiący odczuwa. "Mówił dziad do obrazu, a obraz ani razu" - znacie to? Mój Tata to powiedzenie mi powtarzał. Tak, taka jest prawda. Nie słuchamy siebie. I zdajemy sobie sprawę.
Działa tutaj taki mechanizm, jak sądzę, jak w wielu innych kwestiach naszego życia - im więcej nie jesteśmy słuchani, tym mamy większą ochotę i potrzebę wypowiadania samych siebie. I nawijamy. Sąsiadce nawijamy, pani w sklepie nawijamy, psychologowi nawijamy. Są takie osoby, które potrafią słuchać. I w dzisiejszych czasach, przynajmniej dla mnie, to wielki komplement i wielki dar. Kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć, że umiem słuchać. I bardzo, bardzo byłem wtedy szczęśliwy.