A mogło być tak pięknie... zawiedzione nadzieje, czyli IV Niedziela zwykła

Tydzień temu emocje w Ewangelii były zgoła odmienne. Mieliśmy tam słowa, że słuchający Jezusa byli wpatrzeni w Niego tak, jak wpatruje się tylko w Mesjasza, "mięli uwiązane na Nim oczy".

Dzisiaj mamy wrażenie, jakby Ewangelia była zupełnie inna. Z innej opowieści. Ci, którzy jeszcze przed chwilą uwielbiali Jezusa, teraz szydzą z Niego i za chwilę rzucą w Niego kamieniami.

Co takiego się zdarzyło?

Nie chciał zagrać tak, jak oni od Niego chcieli.

"Pokaż, co potrafisz!"

"U tamtych zadziałałeś, to i u nas coś zrób!"

"Napraw mi życie!"

Pretensje. Ile razy kierujemy je do Boga. To jest wystawianie na próbę nie Jezusa, ale swojej wiary. Błędne koło. Bo kiedy Jezus nie odpowie pozytywnie na tak postawioną sprawę, nasza pycha nie ma wyjścia - albo sama ustąpi, albo wyrzuci Boga z Jego tronu. I postąpi jak dzisiejsi słuchacze Jezusa z Ewangelii - wygna Go i obrzuci kamieniami.

Mamy dzisiaj też w czytaniach piękny hymn o Miłości. Słowo to jest tak kruche, że boję się go używać. Dzisiaj zresztą też jest bardzo nadużywane. W różnych odmianach. Nie bez przyczyny słowo o Miłości poprzedza ten fragment Ewangelii. Miłość jest jedyną odpowiedzią na Słowo Jezusa. Miłość Boga, który do mnie mówi, który zaprasza mnie do szczęścia ma tylko jedną odpowiedź słuszną - nie próbę sił, nie zakład (jak choćby zakład Pascala) - Miłość.

Jeśli ktoś otwiera przed Tobą swoje ramiona, chce Cię przytulić, to nie stajesz przed nim i nie mówisz "najpierw przytul tamtego - i pokaż co potrafisz mi dać". Odpowiedzią na otwarte ramiona Jezusa są moje otwarte ramiona.

Otwarte ramiona, to pokazanie serca. Trzeba do tego męstwa i wielkiej dojrzałości. Dlatego wiara jest tak trudna dla wielu z nas. Bo trzeba pokazać swoje serce. Siebie - takim jakim się jest. Bez zasłaniania, cukrzenia, albo dołowania. Wiemy podskórnie, że jeżeli skłamiemy w tej relacji, to nie zostaniemy pokochani. Bo to nie my będziemy po tamtej stronie.

Trzeba pokazać siebie. Pierwsze czytanie jest przepełnione jakąś nadzieją, że w chwili próby Bóg jest w stanie umocnić w nas to, co słabe, co się po ludzku zdaje "do niczego nie nadawać". Cóż, może właśnie to, co tak chętnie chcemy ukryć i zasłonić, jest skarbem, na którym Jezusowi też zależy. Może właśnie to chce dotknąć.

I uczyć nas na tym, co mamy i kim jesteśmy swojej Miłości...

Błogosławionej Niedzieli.

Przeczytaj też

Co Jezus dzisiaj wyrzuca z mojej świątyni?

Mimo zamkniętych drzwi i ludzkich obaw

Co to są "czcze rzeczy"?, czyli o Drugim Prawie z Dekalogu

Czasem trzeba rozsypać świat