Kana Galilejska, rok 2016
(J 2,1-12)
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: Nie mają już wina. Jezus Jej odpowiedział: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja? Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: Napełnijcie stągwie wodą! I_napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu! Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory. Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie. Następnie On, Jego Matka, bracia i uczniowie Jego udali się do Kafarnaum, gdzie pozostali kilka dni.
Cud w Kanie. Zdaje się, że znana historia. Oklepane gesty. Wytarte dawno słowa. Troche jak we Mszy, prawda?
Rozmawiałem z pewną kobietą. Częsta spowiedź, komunia. Chodzi od lat załamana. Mąż pije. Pytam: "czy się modlisz, żeby się zmienił?". "Proszę księdza, mówi, ja go znam, on się nigdy nie zmieni".
Czasem jesteśmy w naszej wierze, jak człowiek, który kupując los w Lotto natychmiast go przedziera i wrzuca do kosza. "Czemu go podarłeś?". "Bo gram od dziesięciu lat codziennie i nigdy nie wygrałem".
Do Jezusa przynoszą wodę. Na Jego żądanie. "Wodę?!". Tylko wodę. Tę marną. Stojącą, zatęchłą czasem. Jak nasze życie, jak nasze siły. Jak nasze beznadzieje. Bo Jezus w nas wierzy. Wie, że z Jego Wszechmocą i zwykła woda stać się może winem.