Gdzie podział się "kościół łagiewnicki", czyli kilka refleksji o filmie "kler"
Czy ktoś dzisiaj pamięta rekolekcje obecnej opozycji w Krakowie? A błogosławieństwo metropolity krakowskiego dla ubiegającej się o wygrane wybory konserwatywno-centrowej Platformy Obywatelskiej? Kto pamięta, jak o elektorat katolicki zabiegał Donald Tusk, kiedy jeszcze kandydował na prezydenta RP.
Kiedy już szanowny Czytelnik przypomniał sobie te chwile, prosiłbym aby rzucił okiem na komentarze twórców filmu dotyczące "wszelkich podobieństw". Twórcy nie ukrywają, którą kurię obserwowali.
Największa radość z sukcesu jakim cieszy się wyjątkowo perfidny "Kler" (zdecydowanie przy niedzieli polecam rodzinnie pójść na ekler) pojawia się właśnie w tej grupie ludzi, którzy jeszcze do niedawna gotowi byli z charakterystycznie uniesionym nosem i powagą, krzywić się na "toruńską ciemnotę" i podkreślać walory (często zupełnie niezgłębionego Wojtyły, Tischnera).
"Kler" poruszył widownię. Czym? Dobre pytanie! Zastanawiałem się nad tym z wieloma ludźmi, bo zjawisko socjologiczne jest interesujące. Kto najczęściej o filmie mówi? Katolicy. Najczęściej masakrują obiektywizm tego obrazu. Kto stanowi większość widowni? Chrześcijanie. Choć to nie odkrycie, podkreślę ten fakt - większość widzów filmu identyfikowałoby się z hasłem: "Bóg tak - Kościół nie". Zwłaszcza ten instytucjonalny.
Bardzo się cieszę, że przy okazji filmu uaktywnili się najznamienitsi ze znamienitych i najprostsi z prostych. Prawdziwe oblicze kleru ujawniło się paradoksalnie pod wpływem "Kleru". Nie treści filmu, ale w fermencie jaki wywołał. Poprzez świadectwa, wypowiedzi, artykuły, wywiady i rozmowy.
Czy mamy czego się bać? Sądzę, że "Kler" jest zbyt miałkim filmem i bazującym na zbyt prymitywnych emocjach i resentymencie, aby miał coś zmienić. Co jednak powoduje? Ponowne rozszczepienie i wciągnięcie w debatę publiczną wartości, które nie powinny być jej elementem.
Przykład - sakramenty. Zwłaszcza sakrament pokuty. Sądzę, że jest największą ofiarą filmu. O tym na pewno napiszę osobny artykuł. Sakramenty, które scalały rodzinę - nawet złożoną z elementów "łagiewnickiego" i "toruńskiego" - dzisiaj mogą być, przynajmniej z jednej ze stron, przedmiotem szyderstw, ataku i mikro-wojenki.
"Kler" może też przyczynić się do kilkunastu przypadków tak silnego wewnętrznego poczucia wstydu, iż skończy się to generalną niechęcią do odwiedzenia kościoła, a jeśli już, to bez wysłuchania kazania. To też ofiara filmu.
Ale jest największy problem. To, że wiara, religia i Kościół stanie się elementem gry, w której wszystkie chwyty są dozwolone. Będzie elementem podziału. Kiedyś też był wpisany w podział społeczny, ale każda ze stron utożsamiała się z jakimś obliczem tego Kościoła. Dziś zdaje się, że "Kler" zakopał więź pewnej części społeczeństwa z Kościołem, jako wspólnotą wszystkich. Drugą po obywatelstwie wspólnotą, która nas tak łączy.
Co dalej? Sądzę, że najtrudniej będzie za pół roku, może rok, tym którzy atakują dziś bezpardonowo księży przyznając rację paszkwilowi, z poczuciem ulgi ucałować stułę po odejściu od konfesjonału.