Koniec dyktatury relatywizmu
#Krajobraz po bitwie
Photo by Zulmaury Saavedra on Unsplash |
Nie sposób uniknąć odniesienia się do wydarzeń z weekendu, aby zrozumieć, z czym mamy do czynienia i jak odczytać tą sytuację. Zapewne będzie ona miała ciąg dalszy, zatem to, co napiszę poniżej nie ma rangi wyczerpującej, ale stanowi moje autorskie zebranie myśli i próbę zrozumienia wydarzeń złych, gorszących i nieprzynoszących chluby nikomu.
Koniec dyktatury relatywizmu, którą Papież Franciszek określa mentalnością "użyj i wyrzuć", może być faktem. Przez ostatnie dekady w Polsce i na świecie wygoda, konsumpcjonizm i nieliczenie się z sumieniem, wyższymi wartościami święciło triumfy i było oczywiste. Oczywiste było, że aborcja jest prawem człowieka. Okazuje się, nie tylko w Polsce, że z góry ustalone prawa cywilizacyjne wcale nie są oczywistością i że walec rewolucji musi się zatrzymać.
Do tej konfrontacji musiało dojść. Nie jest ona dowodem czegokolwiek ponad to, że siły ustalające katalog "kardynalnych praw człowieka w XXI w." muszą doświadczyć, że wielka część społeczeństwa odrzuca "oczywistość" tych prawd. To nie jest tak, że obrońcy praw nienarodzonych muszą przekonywać kogokolwiek do swoich racji. Ten świat, Europa, w której żyjemy wspólnie, została zbudowana na takim prawie, że człowiek z natury (a nie z urodzenia) ma katalog świętych praw. I nie wolno nikomu dla własnej wygody tych praw niszczyć.
Sama konfrontacja i sposób jej prowadzenia jest dowodem słabości krzyczącej strony. Agresja zawsze jest dowodem słabości. Krzyki, atakowanie modlących się, wulgarny język nie służą tym, którzy rzekomo walczą o "oczywiste prawa". To tej stronie nie służy agresja, wulgarność. Natomiast służy im prosty przekaz i nie wdawanie się w dialog oraz unikanie debaty. Ponieważ nie mają argumentów. Mają po swojej stronie tylko emocje.
Są też cienie tej sytuacji, z czego zdaję sobie sprawę. Jednym z nich jest to, że dla wielu ludzi "moja wygoda" jest prawem najświętszym. Autonomia osoby sprawia, że nie widzę potrzeby ochrony prawa słabszego, kiedy stoi to na mojej drodze samorealizacji. Niestety, wiele osób "spod ambony", wiele dobrych ludzi, wiele katolików niedzielnych i ludzi ze wspólnot jest zarażonych kulturą "użyj i wyrzuć". Nie uważam tego wprost jako porażkę. Jest to dowód wolności myśli i wyboru, który w Kościele jest zawsze i był zawsze. Do prawdy dochodzi się w ciągu życia i różnymi doświadczeniami, różnymi drogami. Jesteśmy sobie winni szacunek oraz przyjmowanie tego faktu, że o przynależności do Kościoła nie stanowi żaden test wstępny. Kościół nie ma mentalności sekciarskiej.
W przyszłość patrzę z zaufaniem. Jest przed chrześcijanami wielka praca do wykonania, kontynuowanie dobrej, dotykającej życia katechezy, tłumaczenie i nauczanie, towarzyszenie i budowanie wspólnoty. To już się dzieje. Oczywiście, niecierpliwi narzekają, że nie szybciej. Ale dysponujemy we wspólnocie Kościoła tylko tym, co sami wnosimy. Małe grupy przy parafiach, otwieranie się na każdego oraz nie rezygnowanie z tego, co jest fundamentem ewangelicznego przekazu - to są metody do osiągnięcia sukcesu. Nie ufam liczbom i statystykom. W PRL-u społeczeństwo też było podzielone i w niektórych okresach po stronie "Imperium Zła" stawali z własnej woli nawet niektórzy księża.
Prawo do życia jest elementem ważnym dla rozwijającego się społeczeństwa. Trzeba o nie walczyć. Choćby dlatego, aby młodzi ludzie dobrze zastanowili się i przygotowali do macierzyństwa, do budowania rodziny, żeby dziecko nie było przedmiotem, który można "chcieć" i potem "się rozmyślić". My, chrześcijanie, mamy w tej debacie wiele do zaproponowania nie tylko w warstwie postulatów, ale też konkretnych rozwiązań, pomocy, konkretów, które dzieją się i mają miejsce. Zarzucanie nam hipokryzji jest dowodem ignorancji i złej woli.
W ostatnią niedzielę rozgrzały się emocje. Naszym zadaniem wewnątrz Kościoła, jest posługa Samarytanina, nie podgrzewanie atmosfery, a posługa jednania. Na nagraniach widać w wielu świątyniach bardzo profesjonalnych ostiariuszy, ludzi pilnujących drzwi kościołów i bezpieczeństwa wiernych. Nie podgrzewali atmosfery, nie stosowali przemocy i świetnie pokazali klasę i siłę spokoju, jaką ludzie kościelni powinni prezentować. Bardzo dobra robota.
Dużo w takich sytuacjach daje mi tekst zakończenia ostatniej audiencji papieża Benedykta XVI:
"Drodzy przyjaciele! Bóg kieruje swoim Kościołem, podtrzymuje go zawsze, a przede wszystkim w trudnych momentach. Nie traćmy nigdy z oczu tej wizji wiary, która jest jedyną prawdziwą wizją drogi Kościoła i świata. W naszym sercu, w sercu każdego z was niech będzie zawsze radosna pewność, że Pan jest z nami, nie opuszcza nas, jest blisko i obejmuje nas swoją miłością. Dziękuję! "